niedziela, 23 listopada 2014

Filozofia pracy w Szwecji cz.1

Trochę czasu upłynęło od ostatniego wpisu, ale to z powodu mojego wejścia w kolejny krąg wtajemniczenia w skandynawskiej egzystencji. W wyniku różnych niespodziewanych okoliczności stałam się pracownikiem, jak i jednoosobową firmą-freelancerem w jednym. To z kolei zmusza do pewnych przemyśleń na temat tutejszego osławionego systemu socjalnego i pro-pracowniczego.

Manifestacja socjalistów w Sztokholmie z okazji 1 maja.
Przemyślenia takowe jeszcze nie raz i nie dwa razy znajdą się na tym blogu, bo temat szeroki, a także dość dynamicznie się zmieniający. Zacznę jednak od pewnej rozmowy w czasie lunchu, w której niedawno uczestniczyłam. Jest ona bowiem bardzo dobrym punktem wyjścia do opisania sposobu myślenia, jaki charakteryzuje większość Szwedów (choć na pewno nie wszystkich).

Czas: święta pora lunchu, g. 12-13. Siedzimy w kuchni przy niewielkich stolikach, wrzucając w siebie odgrzewane w mikrofali jedzenie. (O zwyczajach, etnografii i antropologii szwedzkiego lunchu zdecydowanie będzie kolejny wpis!) 

Lunchowa, szwedzka “småprat”, czyli nasza swojska gadka-szmatka, schodzi na temat znajomego jednej z osób. Jak się okazało, osoba ta dwa lata temu zachorowała, pół roku przeleżała na zwolnieniu. Powiedzmy, że nadwyrężenie kręgosłupa lub inne uciążliwe nerwobóle, plus trudności z koncentracją. Po sześciu miesiącach wraca do pracy w biurze, lecz narzeka na pracodawcę, który dość opornie dostosowuje harmonogram do jego możliwości.

Wszyscy kiwają ze zrozumieniem głowami i minami wyrażającymi oburzenie na okrutnego szefa. I wtedy zaczyna się najważniejsza część rozmowy. “Ale to wina administracji i HR-u. To oni przecież powinni dostosować pracę do możliwości pracownika”, słyszę i dławię się herbatą.

Wtedy dotarło do mnie, jaka przepaść w sposobie myślenia dzieli mnie od moich kolegów z pracy. I jak bardzo ostatnie dwie kapitalistyczne dekady w Polsce zmyły doświadczenie Solidarności. Założę się, że w większości przypadków osoba po długim zwolnieniu lekarskim w Polsce zagryzałaby zęby i cieszyła się, że wróciła na swoje dotychczasowe stanowisko. Przesadzam? Myślę, że nie.

Manifestacja z okazji 1 maja.
Zaprezentowany powyżej sposób myślenia wynika w Szwecji z kilku czynników. W Polsce hierarchiczność w miejscu pracy jest silna. Szef rządzi, docenia i karze. W Szwecji struktura organizacji jest płaska. W wielu przypadkach to ty sam jesteś odpowiedzialny za siebie, swój harmonogram i zadania. Z szefem jesteś na ty i w dość luźnych relacjach. Nie karci, nie chwali, obserwuje i potem atakuje z zaskoczenia, jak żartują niektórzy. Lekko przerysowane, acz prawdziwe. Te nieformalne relacje sprawiają, że zamiast w kategoriach szef-podwładny, pojawia się myślenie - współpracownicy i wspólne dążenie do osiągnięcia celu. Stąd nieustanne spotkania, dyskusje, znajdywanie konsensusu. Co ma swoje wady i zalety, ale o tym kiedy indziej.

W Szwecji w większości miejsc - piszę w większości, bo jednak międzynarodowe korporacje zaczynają robić swoje - pracownicy chronieni są przez związki zawodowe i zakładowe. Te działają naprawdę prężnie. Negocjują pensje, informują, jeśli zauważą, że dostałeś mniej niż powinieneś, oferują doradztwo zawodowe, kursy, itd.

Do tego dochodzi system socjalnych ubezpieczeń, na czele z dodatkowym ubezpieczeniem od bezrobocia (tzw. a-kassa). Płacąc określoną sumę co miesiąc, po 6 miesiącach nabywasz prawa, by po ewentualnym zwolnieniu móc pobierać nawet 80-90 proc. swojej ostatniej pensji przez niemal rok. To zmienia myślenie. Owszem wizja bezrobocia nadal nie jest przyjemna, lecz już aż tak nie stresuje. I to jedna z pierwszych rzeczy, jakie mnie uderzyły w rozmowach ze Szwedami po przyjeździe. Owo poczucie bezpieczeństwa i spokój o przyszłość, bo przecież po to płacę podatki, żeby państwo ów spokój mi zagwarantowało. 

Teraz widzę, jak bardzo wszystkie te czynniki sprawiają, że mnie i moich kolegów w pracy dzieli niekiedy mentalna przepaść. Ja - pełna wdzięczności, że pracę mam, do pracy się dostosowuję, często w stresie i nerwach. I moi koledzy, którzy o pracy myślą w kategoriach interesującego elementu życia, a nie konieczności, bo bez niej nie będzie za co kupić jedzenia. Praca ma dostosować się do pracownika. To on oferuje bowiem swoje umiejętności rynkowi.

I przyznam, że chętnie przejmę choć część takiego sposobu myślenia. Daje ono bowiem spore poczucie własnej wartości, w czysto ludzkim wymiarze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz