Reakcja opóźniona, bo wymagała chwili zastanowienia, a przede wszystkim oswojenia sytuacji. W niedzielę odbyły się w Szwecji wybory do parlamentu, a także do rad regionów (bliskie polskim województwom) oraz gmin. Wygrała lewicowa opozycja. Największym zaskoczeniem był nieoczekiwany sukces nacjonalistycznej partii Szwedzcy Demokraci, którzy wyrośli na trzecią siłę w parlamencie.
|
Sympatycy SD w czasie wyborów do Europarlamentu.
(fot. Frankie Fouganthin, Wikimedia Commons) |
Frekwencja wyniosła
ponad 80 proc. Tylko pozazdrościć, ale też skopiować model, w którym wybory rozłożone zostały na kilka tygodni z punktem kulminacyjnym w niedzielę, 14 września. Wcześniej można było głosować w wybranych loakalach.
Wygrała dotychczasowa opozycja, Szwedzka Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza. To z niej wywodził się słynny Olof Palme i to ona przez długie lata dominowała na scenie politycznej. W końcu, w 2006 roku władzę musiała oddać Moderatom, Umiarkowanej Partii Koalicyjnej. I to na całe dwie kadencje. Teraz okazało się, że Szwedów zmęczyły rządy Fredrika Reinfeldta. Wybory 2014 są jednak znamienne z innego powodu - obserwujemy bowiem kształtowanie się nowej politycznej rzeczywistości w tym kraju.
Nacjonaliści przebijają się do Sztokholmu
Największym zaskoczeniem był sukces Szwedzkich Demokratów (Sverigedemokraterna). Partia ultraprawicowa, nacjonalistyczna, konserwatywna. Założona w 1988 roku, od 2005 roku kierowana przez Jimmie Åkessona, powoli torowała sobie drogę do pierwszego sukcesu w 2010 roku, gdy weszła do parlamentu. Po raz pierwszy przekroczyła próg wyborczy i zdobyła niecałe 6 proc.
Wtedy fakt ten wzbudził lekkie zaskoczenie i dyskusję na temat rosnących w siłę także w innych europejskich krajach skrajnie nacjonalistycznych partii. Szybko jednak temat oswojono i właściwie ignorowano, traktując SD jak my kiedyś LPR czy Samoobronę.
W sondażach przedwyborczych partii nie dawano większych szans. Do parlamentu miała wejść, może kilkoma procentami więcej niż cztery lata wcześniej. A tu zaskoczenie. Nie wzięto bowiem pod uwagę, że w kraju niepisanego „terroru"
lagom (czyli w sam raz, umiarkowanie) oraz poprawności politycznej, ludzie nie przyznają się ankieterom, że zagłosują na SD. Szok tym większy, że SD w końcu zdobył głosy w nieosiagalnym dla tej partii Sztokholmie, tradycyjnej fortecy lewicy.
Czyżby politycy i media przeoczyły coś istotnego?
|
Jimmie Åkesson, lider SD |
Separacja i bojkot
Gdy skandale wokół SD narastały, a o rasistowskich, agresywnych zachowaniach jej członków było coraz głośniej, postanowiono partię bojokotować. I tak trzy najważniejsze gazety kraju - "Svenska Dagbladet", "Dagens Nyheter" i "Expressen" w geście protestu przeciw retoryce partii nie pozwalały na reklamy SD. W 2006 dobre intencje przegrały z ekonomią i bojkot zawieszono.
Dlatego obawiam się, że ów
"kordon sanitarny", wokół partii (SD jest ignorowana przez inne partie w parlamencie) będzie trwał tak długo, jak długo uda się ukształtować większość lewicy czy umiarkowanej prawicy. A teraz sytuacja wygląda niepewnie. Socjaliści zdobyli niespełna 32 proc. i wraz z Partią Zielonych i Partią Lewicy (jeśli się dogadają), mają szansę na trochę ponad 40 proc.
Jest i nadzieja. Osobiście uważam, że gdy SD przebije się do mainstreamu, co de facto już się stało, będzie musiała złagodzić retorykę. To dlatego, że z rasistowskimi ekscesami swoich członków, w większości dość młodymi, oraz ostrą retoryką nie pójdą dalej. Paradoksalnie właśne w owym „terrorze"
lagom i poprawności politycznej tkwi nadzieja. Tuż przed wyborami SD po każdym prasowym doniesieniu o wybrykach swoich kandydatów usuwała ich z partii. Zresztą w politycznym radykalizmie wyrośli im już godni następcy - neonazistowska Partia Szwedów (Svenskarnas parti). Tym razem do parlamentu się nie dostała.
Drażliwa kwestia emigracji
Wszystko rozbija się o kwestię wielokulturowości i emigracji. SD trafiła w czuły punkt. Szwecja od lat jest liderem wśród krajów przyjmujących uchodźców i ma niezwykle szczodrą politykę pomocy imigrantom. Za politycznymi decyzjami jednak nie szła praca u podstaw, czyli próba zrozumienia wyzwań i procesów zachodzących w wielokulturowej, a przez długie lata monokulturowej, Szwecji. Pracą nie tylko z i dla imigrantów, ale także z samymi Szwedami.
Zgodnie z polityką poprawnośći, mówi się wiele o pomaganiu, litowaniu się nad biednymi ludźmi, otwieraniu drogi do lepszego życia, a mniej o korzyściach, jakie płyną z tego dla kraju. A płyną. Jak słusznie zauważyła Katarzyna Tubylewicz
w rozmowie z TOK FM w poniedziałek, w Szwecji słowo imigrant ("invandrare") łączy się płynnie ze słowem "uchodźca", co od razu ukierunkowuje wszelką dyskusję na temat wielokulturowości Szwecji, niekoniecznie na dobrą drogę.
Dynamika zmian w demografii Szwecji, nieprzygotowanie na to społeczeństwa i systemu, sprawia, że narasta społeczna segregacja i niepokoje, czego zamieszki na przedmieściach Sztokholmu kilka lat temu są doskonałym przykładem. Stąd hasło SD, że Szwedzi
"nie powinni ponosić ciężaru lekkomyślnej polityki imigracyjnej"
trafiła na podatny grunt. Nacisk na odbudowanie tożsamości kulturowej stanowi remedium na często nieuświadomione lęki i kompleksy typowego dla małego narodu. Antyimigracyjna polityka SD wymierzona jest przede wszystkim przeciwko imigrantom arabskiego pochodzenia, a podkreślanie znaczenia szwedzkiego kościoła w odbudowywaniu narodowej tożsamości - przeciw islamowi.
Jedyna wyróżniająca się partia
W ich demagogii zawierają się niestety tęsknoty i obawy szwedzkiego społeczeństwa, wystraszonego konfliktem na Ukrainie i poczynaniami Rosji, bezrobociem wśród młodych (wiadomo, pracę zabierają im imigranci). Bo czyż nie chcemy wspierać własnej kultury, dbać o edukację, naturę i środowisko?
SD oczywiście jest tolerancyjna, jak pisze w programie, dopóki Inni dostosują się do norm wyznaczanych przez szwedzkie społeczeństwo. Oficjalnie oczywiście nie nazywa się to "asymilacja", bo to oznaczałoby zatrzymanie się na pierwszym, przedpotowym etapie wszelkiej dyskusji o wielokulturowości. Dziś przecież nawet integracja czy wielokulturowość są passé, przegrywając na rzecz idei „interkulturalizmu", międzykulturowego dialogu powstrzymującego segregację.
Tak naprawdę SD jest jedyną wyróżniającą się partią w polityczej rzeczywistości Szwecji. To smutna konstatacja, ale taki jest fakt. Programy poszczególnych ugrupowań nie różnią się wyraźnie od siebie. Poza tym - jest ich po prostu zbyt wiele. Znam wielu przeciwników SD, Szwedów oburzonych i zawstydzonych zarazem faktem samego istnienia takiej partii w ich tolerancyjnym kraju. Znam i kilku wykształconych, otwartych Szwedów, którzy w programie SD dostrzegają kilka słusznych pomysłów. SD mówi o problemach, które istnieją, lecz o których się nie mówi. Podobnie jak w Polsce - wielu Szwedów po prostu nie ma na kogo głosować.
SD w rządzie w 2018?
"Dagens Nyheter" rozmawiało po wyborach z mieszkańcami Sztokholmu. Jeden z nich, komentując sukces SD, stwierdził:
"za 8 lat SD będzie największą partią, jestem tego pewien. I wtedy będzie chaos. Problem w tym, że w wielu kwestiach mają rację - zaostrzenie prawa, że niektórzy imigranci wykorzystują system, popełniają przestępstwa. Tak jest. Szwedzi boją się jednak do tego przyznać i zabrać za rozwiązywanie tych kwestii."
Mam nadzieję, że wcześniej jednak - właśnie dzięki nieoczekiwanemu sukcesowi SD - przyjdzie otrzeźwienie, zarówno dla polityków, jak i społeczeństwa.
Polecam ciekawy wywiad w "GW" na temat dotychczasowych rządów Fredrika Reinfeldta.