niedziela, 15 lutego 2015

Luty z kinem szwedzkim

Luty minie w Polsce pod znakiem kina szwedzkiego. Do polskich kin zawitały dwie produkcje, które zdecydowanie warto zobaczyć.



"Zjazd absolwentów" pojawia się co prawda z rocznym opóźnieniem, ale najważniejsze, że w ogóle jest szansa, by obejrzeć najlepszy film 2013 roku w Szwecji. To debiut Anny Odell, jednej z najciekawszych współczesnych szwedzkich artystek, która w 2009 roku wzbudziła spore dyskusje i kontrowersje swoim dyplomowym projektem "Okänd, kvinna 2009-349701" (Nieznana, kobieta 2009-349701").

Więcej o filmie i Odell przeczytacie w mojej recenzji opublikowanej na Interia.pl.


"Turysta" z kolei to zeszłoroczny artystyczny przebój, którym w 2014 roku zabłysnął w Cannes Ruben Ostlund. Ten znany z fenomenalnej "Gry" reżyser po raz kolejny w pozornie skromnej fabule kreśli niepokojący obraz współczesnego społeczeństwa i toksycznych relacji. Filmowa pozycja obowiązkowa na koniec zimy!

Moja recenzja filmu na Interia.pl.




niedziela, 23 listopada 2014

Filozofia pracy w Szwecji cz.1

Trochę czasu upłynęło od ostatniego wpisu, ale to z powodu mojego wejścia w kolejny krąg wtajemniczenia w skandynawskiej egzystencji. W wyniku różnych niespodziewanych okoliczności stałam się pracownikiem, jak i jednoosobową firmą-freelancerem w jednym. To z kolei zmusza do pewnych przemyśleń na temat tutejszego osławionego systemu socjalnego i pro-pracowniczego.

Manifestacja socjalistów w Sztokholmie z okazji 1 maja.
Przemyślenia takowe jeszcze nie raz i nie dwa razy znajdą się na tym blogu, bo temat szeroki, a także dość dynamicznie się zmieniający. Zacznę jednak od pewnej rozmowy w czasie lunchu, w której niedawno uczestniczyłam. Jest ona bowiem bardzo dobrym punktem wyjścia do opisania sposobu myślenia, jaki charakteryzuje większość Szwedów (choć na pewno nie wszystkich).

Czas: święta pora lunchu, g. 12-13. Siedzimy w kuchni przy niewielkich stolikach, wrzucając w siebie odgrzewane w mikrofali jedzenie. (O zwyczajach, etnografii i antropologii szwedzkiego lunchu zdecydowanie będzie kolejny wpis!) 

Lunchowa, szwedzka “småprat”, czyli nasza swojska gadka-szmatka, schodzi na temat znajomego jednej z osób. Jak się okazało, osoba ta dwa lata temu zachorowała, pół roku przeleżała na zwolnieniu. Powiedzmy, że nadwyrężenie kręgosłupa lub inne uciążliwe nerwobóle, plus trudności z koncentracją. Po sześciu miesiącach wraca do pracy w biurze, lecz narzeka na pracodawcę, który dość opornie dostosowuje harmonogram do jego możliwości.

Wszyscy kiwają ze zrozumieniem głowami i minami wyrażającymi oburzenie na okrutnego szefa. I wtedy zaczyna się najważniejsza część rozmowy. “Ale to wina administracji i HR-u. To oni przecież powinni dostosować pracę do możliwości pracownika”, słyszę i dławię się herbatą.

Wtedy dotarło do mnie, jaka przepaść w sposobie myślenia dzieli mnie od moich kolegów z pracy. I jak bardzo ostatnie dwie kapitalistyczne dekady w Polsce zmyły doświadczenie Solidarności. Założę się, że w większości przypadków osoba po długim zwolnieniu lekarskim w Polsce zagryzałaby zęby i cieszyła się, że wróciła na swoje dotychczasowe stanowisko. Przesadzam? Myślę, że nie.

Manifestacja z okazji 1 maja.
Zaprezentowany powyżej sposób myślenia wynika w Szwecji z kilku czynników. W Polsce hierarchiczność w miejscu pracy jest silna. Szef rządzi, docenia i karze. W Szwecji struktura organizacji jest płaska. W wielu przypadkach to ty sam jesteś odpowiedzialny za siebie, swój harmonogram i zadania. Z szefem jesteś na ty i w dość luźnych relacjach. Nie karci, nie chwali, obserwuje i potem atakuje z zaskoczenia, jak żartują niektórzy. Lekko przerysowane, acz prawdziwe. Te nieformalne relacje sprawiają, że zamiast w kategoriach szef-podwładny, pojawia się myślenie - współpracownicy i wspólne dążenie do osiągnięcia celu. Stąd nieustanne spotkania, dyskusje, znajdywanie konsensusu. Co ma swoje wady i zalety, ale o tym kiedy indziej.

W Szwecji w większości miejsc - piszę w większości, bo jednak międzynarodowe korporacje zaczynają robić swoje - pracownicy chronieni są przez związki zawodowe i zakładowe. Te działają naprawdę prężnie. Negocjują pensje, informują, jeśli zauważą, że dostałeś mniej niż powinieneś, oferują doradztwo zawodowe, kursy, itd.

Do tego dochodzi system socjalnych ubezpieczeń, na czele z dodatkowym ubezpieczeniem od bezrobocia (tzw. a-kassa). Płacąc określoną sumę co miesiąc, po 6 miesiącach nabywasz prawa, by po ewentualnym zwolnieniu móc pobierać nawet 80-90 proc. swojej ostatniej pensji przez niemal rok. To zmienia myślenie. Owszem wizja bezrobocia nadal nie jest przyjemna, lecz już aż tak nie stresuje. I to jedna z pierwszych rzeczy, jakie mnie uderzyły w rozmowach ze Szwedami po przyjeździe. Owo poczucie bezpieczeństwa i spokój o przyszłość, bo przecież po to płacę podatki, żeby państwo ów spokój mi zagwarantowało. 

Teraz widzę, jak bardzo wszystkie te czynniki sprawiają, że mnie i moich kolegów w pracy dzieli niekiedy mentalna przepaść. Ja - pełna wdzięczności, że pracę mam, do pracy się dostosowuję, często w stresie i nerwach. I moi koledzy, którzy o pracy myślą w kategoriach interesującego elementu życia, a nie konieczności, bo bez niej nie będzie za co kupić jedzenia. Praca ma dostosować się do pracownika. To on oferuje bowiem swoje umiejętności rynkowi.

I przyznam, że chętnie przejmę choć część takiego sposobu myślenia. Daje ono bowiem spore poczucie własnej wartości, w czysto ludzkim wymiarze.

środa, 17 września 2014

Wybory w Szwecji 2014 i nowa polityczna rzeczywistość

Reakcja opóźniona, bo wymagała chwili zastanowienia, a przede wszystkim oswojenia sytuacji. W niedzielę odbyły się w Szwecji wybory do parlamentu, a także do rad regionów (bliskie polskim województwom) oraz gmin. Wygrała lewicowa opozycja. Największym zaskoczeniem był nieoczekiwany sukces nacjonalistycznej partii Szwedzcy Demokraci, którzy wyrośli na trzecią siłę w parlamencie.
Sympatycy SD w czasie wyborów do Europarlamentu.
(fot. Frankie Fouganthin, Wikimedia Commons)
Frekwencja wyniosła ponad 80 proc. Tylko pozazdrościć, ale też skopiować model, w którym wybory rozłożone zostały na kilka tygodni z punktem kulminacyjnym w niedzielę, 14 września. Wcześniej można było głosować w wybranych loakalach.

Wygrała dotychczasowa opozycja, Szwedzka Socjaldemokratyczna Partia Robotnicza. To z niej wywodził się słynny Olof Palme i to ona przez długie lata dominowała na scenie politycznej. W końcu, w 2006 roku władzę musiała oddać Moderatom, Umiarkowanej Partii Koalicyjnej. I to na całe dwie kadencje. Teraz okazało się, że Szwedów zmęczyły rządy Fredrika Reinfeldta. Wybory 2014 są jednak znamienne z innego powodu - obserwujemy bowiem kształtowanie się nowej politycznej rzeczywistości w tym kraju.

Nacjonaliści przebijają się do Sztokholmu

Największym zaskoczeniem był sukces Szwedzkich Demokratów (Sverigedemokraterna). Partia ultraprawicowa, nacjonalistyczna, konserwatywna. Założona w 1988 roku, od 2005 roku kierowana przez Jimmie Åkessona, powoli torowała sobie drogę do pierwszego sukcesu w 2010 roku, gdy weszła do parlamentu. Po raz pierwszy przekroczyła próg wyborczy i zdobyła niecałe 6 proc.

Wtedy fakt ten wzbudził lekkie zaskoczenie i dyskusję na temat rosnących w siłę także w innych europejskich krajach skrajnie nacjonalistycznych partii. Szybko jednak temat oswojono i właściwie ignorowano, traktując SD jak my kiedyś LPR czy Samoobronę.

W sondażach przedwyborczych partii nie dawano większych szans. Do parlamentu miała wejść, może kilkoma procentami więcej niż cztery lata wcześniej. A tu zaskoczenie. Nie wzięto bowiem pod uwagę, że w kraju niepisanego „terroru" lagom (czyli w sam raz, umiarkowanie) oraz poprawności politycznej, ludzie nie przyznają się ankieterom, że zagłosują na SD. Szok tym większy, że SD w końcu zdobył głosy w nieosiagalnym dla tej partii Sztokholmie, tradycyjnej fortecy lewicy. Czyżby politycy i media przeoczyły coś istotnego?

Jimmie Åkesson, lider SD


Separacja i bojkot

Gdy skandale wokół SD narastały, a o rasistowskich, agresywnych zachowaniach jej członków było coraz głośniej, postanowiono partię bojokotować. I tak trzy najważniejsze gazety kraju - "Svenska Dagbladet", "Dagens Nyheter" i "Expressen" w geście protestu przeciw retoryce partii nie pozwalały na reklamy SD. W 2006 dobre intencje przegrały z ekonomią i bojkot zawieszono.

Dlatego obawiam się, że ów "kordon sanitarny", wokół partii (SD jest ignorowana przez inne partie w parlamencie) będzie trwał tak długo, jak długo uda się ukształtować większość lewicy czy umiarkowanej prawicy. A teraz sytuacja wygląda niepewnie. Socjaliści zdobyli niespełna 32 proc. i wraz z Partią Zielonych i Partią Lewicy (jeśli się dogadają), mają szansę na trochę ponad 40 proc.

Jest i nadzieja. Osobiście uważam, że gdy SD przebije się do mainstreamu, co de facto już się stało, będzie musiała złagodzić retorykę. To dlatego, że z rasistowskimi ekscesami swoich członków, w większości dość młodymi, oraz ostrą retoryką nie pójdą dalej. Paradoksalnie właśne w owym „terrorze" lagom i poprawności politycznej tkwi nadzieja. Tuż przed wyborami SD po każdym prasowym doniesieniu o wybrykach swoich kandydatów usuwała ich z partii. Zresztą w politycznym radykalizmie wyrośli im już godni następcy - neonazistowska Partia Szwedów (Svenskarnas parti). Tym razem do parlamentu się nie dostała.

Drażliwa kwestia emigracji

Wszystko rozbija się o kwestię wielokulturowości i emigracji. SD trafiła w czuły punkt. Szwecja od lat jest liderem wśród krajów przyjmujących uchodźców i ma niezwykle szczodrą politykę pomocy imigrantom. Za politycznymi decyzjami jednak nie szła praca u podstaw, czyli próba zrozumienia wyzwań i procesów zachodzących w wielokulturowej, a przez długie lata monokulturowej, Szwecji. Pracą nie tylko z i dla imigrantów, ale także z samymi Szwedami.

Zgodnie z polityką poprawnośći, mówi się wiele o pomaganiu, litowaniu się nad biednymi ludźmi, otwieraniu drogi do lepszego życia, a mniej o korzyściach, jakie płyną z tego dla kraju. A płyną. Jak słusznie zauważyła Katarzyna Tubylewicz w rozmowie z TOK FM w poniedziałek, w Szwecji słowo imigrant ("invandrare") łączy się płynnie ze słowem "uchodźca", co od razu ukierunkowuje wszelką dyskusję na temat wielokulturowości Szwecji, niekoniecznie na dobrą drogę.

Dynamika zmian w demografii Szwecji, nieprzygotowanie na to społeczeństwa i systemu, sprawia, że narasta społeczna segregacja i niepokoje, czego zamieszki na przedmieściach Sztokholmu kilka lat temu są doskonałym przykładem. Stąd hasło SD, że Szwedzi
"nie powinni ponosić ciężaru lekkomyślnej polityki imigracyjnej"
trafiła na podatny grunt. Nacisk na odbudowanie tożsamości kulturowej stanowi remedium na często nieuświadomione lęki i kompleksy typowego dla małego narodu. Antyimigracyjna polityka SD wymierzona jest przede wszystkim przeciwko imigrantom arabskiego pochodzenia, a podkreślanie znaczenia szwedzkiego kościoła w odbudowywaniu narodowej tożsamości - przeciw islamowi.

Jedyna wyróżniająca się partia

W ich demagogii zawierają się niestety tęsknoty i obawy szwedzkiego społeczeństwa, wystraszonego konfliktem na Ukrainie i poczynaniami Rosji, bezrobociem wśród młodych (wiadomo, pracę zabierają im imigranci). Bo czyż nie chcemy wspierać własnej kultury, dbać o edukację, naturę i środowisko?

SD oczywiście jest tolerancyjna, jak pisze w programie, dopóki Inni dostosują się do norm wyznaczanych przez szwedzkie społeczeństwo. Oficjalnie oczywiście nie nazywa się to "asymilacja", bo to oznaczałoby zatrzymanie się na pierwszym, przedpotowym etapie wszelkiej dyskusji o wielokulturowości. Dziś przecież nawet integracja czy wielokulturowość są passé, przegrywając na rzecz idei „interkulturalizmu", międzykulturowego dialogu powstrzymującego segregację.

Tak naprawdę SD jest jedyną wyróżniającą się partią w polityczej rzeczywistości Szwecji. To smutna konstatacja, ale taki jest fakt. Programy poszczególnych ugrupowań nie różnią się wyraźnie od siebie. Poza tym - jest ich po prostu zbyt wiele. Znam wielu przeciwników SD, Szwedów oburzonych i zawstydzonych zarazem faktem samego istnienia takiej partii w ich tolerancyjnym kraju. Znam i kilku wykształconych, otwartych Szwedów, którzy w programie SD dostrzegają kilka słusznych pomysłów. SD mówi o problemach, które istnieją, lecz o których się nie mówi. Podobnie jak w Polsce - wielu Szwedów po prostu nie ma na kogo głosować.

SD w rządzie w 2018?

"Dagens Nyheter" rozmawiało po wyborach z mieszkańcami Sztokholmu. Jeden z nich, komentując sukces SD, stwierdził:
"za 8 lat SD będzie największą partią, jestem tego pewien. I wtedy będzie chaos. Problem w tym, że w wielu kwestiach mają rację - zaostrzenie prawa, że niektórzy imigranci wykorzystują system, popełniają przestępstwa. Tak jest. Szwedzi boją się jednak do tego przyznać i zabrać za rozwiązywanie tych kwestii."
Mam nadzieję, że wcześniej jednak - właśnie dzięki nieoczekiwanemu sukcesowi SD - przyjdzie otrzeźwienie, zarówno dla polityków, jak i społeczeństwa.

Polecam ciekawy wywiad w "GW" na temat dotychczasowych rządów Fredrika Reinfeldta.

poniedziałek, 8 września 2014

Florarna

Florarna to przyrodnicza brama Północy. Jeśli nie macie możliwości, by wybrać się do krainy Norrland, to warto odwiedzić rezerwat Florarna. W ten sposób posmakujecie atmosfery turystycznych ścieżek i natury, jaką zobaczycie w północnej części Szwecji. Zapraszam na pierwszą wyprawę Wokół Szwecji.             

Drewniane pomosty powzwolą nam
przejść suchą stopą.

Florarna leży ok. 70 km na północny-wschód od Uppsali, w środku krainy zwanej Uppland, obejmującej m.in. Sztokholm. Rezerwat jest częścią legendarnej wśród Szwedów (przynajmniej w tym regionie), Upplandsleden - trasy ciągnącej się na przestrzeni 400 km, od jeziora Mälaren na wysokości Sztokholmu aż do Gävle. Gävle jest zresztą uznawane za pierwsze miasto Norrlandi.

Florarna w latach 70. znana była wśród Szwedów jako to miejsce, gdzie można zniknąć na weekend w dziczy. Wyludnione tereny, gdzie łatwo było się zgubić, stanowiły ucieczkę od cywilizacji. Tym bardziej, że łatwo było tam w ciągu kilku godzin dojechać ze Sztokholmu czy Uppsali. Dzisiaj może nie jest ona już aż tak niedostępna, choć zasięg w komórce stracić tu łatwo.

Kwitnąca wełnianka na podmokłym terenie Florarny 
Florarna to ciągnące się na przestrzeni kilkunastu kilometrów podmłokłe, bagienne tereny. Brzmi może mało zachęcająco, ale warto się skusić. Zwłaszcza, że raczej nie ryzykujemy zmoczenia. Jak na wielu innych tego typu trasach w Szwecji, czekają na nas drewniane pomosty. Dzięki temu przez większość terenu przejdziemy suchą stopą. We Florarnie jeden odcinek (500 m) został nawet wybudowany przez wojsko, by uczcić 50-te urodziny króla Karola XVI Gustawa. Król ze ścieżki raczej nie skorzystał, ale zawsze można się na niej poczuć po królewsku.

"Kungaspången", ścieżka wybudowana z okazji 50-tych urodzin króla.

Ponadto czekają na nas piękne, stare lasy i kilka urokliwych jeziorek, po których można pływać łódką. I cisza, która pozwoli uciec od wielkomiejskiego zgiełku. To raj dla miłośników przyrody. Gdy wyjdzie się w trasę odpowiednio wcześnie, można zobaczyć łosia. W ciągu dnia nie jest trudno napotkać sarny, pływającą w rzeczce wydrę czy zaobserwować wiele gatunków ptaków.

Kiedy?

O każdej porze roku, ale najlepszym momentem jest zdecydowanie wiosna (od końca kwietnia) oraz zima. Choć w środku lata jest to cudowne miejsce na biwakowanie.

Wiosna oferuje festiwal roślinności. W maju zaczyna kwitnąć śliczna fioletowa kukułka szerokolistna (z rodziny storczykowatych), wełnianka tworzy niemal białe dywany, spomiędzy desek pomostów wychodzi pasiasty szkrzyp i zachwyca delikatny dziewięciornik błotny. Można też odkryć, skąd wzięła się legenda zjaw na moczarach, gdy trafimy na moment kwitnienia bagna zwyczajnego, którego kwiaty wydzielają odurzającą woń. Ponoć dawniej używany był jako trucizna.

Kukułka szerokolistna
Zima to z kolei idealny czas dla miłośników biegówek. Zamarznięte jeziora i bagna, pokryte śniegiem umożliwiają zejście z wytyczonych szlaków i odkrycie nowych miejsc. Nie zapomnijcie jednak o GPS-ie, bo w rezerwacie - choć nie tak znowu dużym - bardzo łatwo się zgubić. Warto też rozważyć nocleg w jednym z urokliwych drewnianych domków.

Gdzie?

Bardzo krótka trasa (ok. 1 h): jeśli nie macie ochoty na długie spacery, warto zacząć od Vika (o trasie dojazdu piszę poniżej). Należy dojechać do samego końca drogi i zaparkować koło znajdującej się tam farmy. Następnie idziemy zgodnie z drogowskazami około 1 km nad jezioro Vika. Po drodze przejdziemy przez łąkę i pastwisko, więc nie zdziwcie się, gdy przejdziecie koło stada wpatrzonych w was krów. Trasa jest łatwa i przyjemna. Pod koniec wejdziemy w las i dojdziemy do starych drewnianych altan, gdzie hobbyści wędkarstwa chowają swój sprzęt. Tutaj też możemy grillować (jest wyznaczone miejsce, ruszt i przygotowane drewno). Można też kontynuować dalej spacer, kierując się w lewo. Wejdziemy na drewniane pomosty, które doprowadzą nas nad brzeg jeziora.

Jeśli nabierzemy ochoty na więcej, w drodze powrotnej tą samą trasą, możemy odbić przy rozstaju dróg (zaznaczonym drogowskazami) w kierunku Stormon. Przespacerować się kawałek i wrócić.

Jezioro Vika
Dłuższa trasa (ok. 2,5 h): Dla bardziej wytrwałych proponuję dojechać do Stormon. Na leśnym parkingu, gdzie również znajduje się altana i miejsce do grillowania, zostawiamy samochód. Ruszamy w kierunku Grillholmen (mała wysepka z miejscem do grillowania) i Risön. Po drodze warto wypatrywać z lewej strony słynnego Huldragranen, dość nietypowego świerka. Ponoć są tą zdrewniałe "huldra", w skandynawskich legendach, żeńskie odmiany trolli. Były to piękne dziewczęta z krowimi ogonami wystającymi spod sukienek. A Huldragranen wyglada tak:

Huldragranen

Gdy dojdziemy do małego pomostu, mamy do wyboru dwie opcje:
  1. (zalecana) kontynuowanie spaceru do Grillholmen, by zasmakować otwartych przestrzeni Florarny. Polecam zwłaszcza odpoczynek na jednej z drewnianych ławek i wsłuchanie się w niezwykłą ciszę, jaka tutaj panuje. I powrót tą samą trasą do pomostu.


  2. przy pomoście skręcamy w prawo w kierunku Staffansholmen. To urokliwa, ok. 2-kilometrowa trasa wzdłuż potoku. Szansa na zobaczenie wydry. Na koniec dochodzimy do drewnianego mostu i miejsca, w którym spotykają się dwa strumyki, a w wodzie pięknie odbijają rosnące na brzegu brzozu. Do tego wylegujące się na wodzie żaby oraz nenufary. Tutaj kierujemy się ponownie na Stormon. UWAGA! Po przejściu kilku metrów trzeba odbić w prawo. Łatwo przeoczyć żółte znaki, więc trzeba być uważnym. W przeciwnym razie czeka nas długa trasa do Vika i potem kila kilometrów wędrówki do samochodu.
Można też połączyć obie opcje i wpierw pójść na Grillholmen (polecam urządzenie sobie tutaj grilla) oraz potem do Staffansholmen i powrót do parkingu w Stormon.

Staffansholmen



















Bardzo długa trasa (5-6 h): Trasa na ok. 10 km i całodniową  lub półdniową wycieczkę (w zależności od waszego tempa marszu). Zaczynamy w Stormon i kierujemy się tą samą trasą, co powyżej do Grillholmen. Kontynuujemy dalej do Risön. W Risön znajdują się drewniane, czerwone chaty do wynajęcia na nocleg. Tam też znajdziemy stoliki, przy których możemy zjeść drugie śniadanie. Do Risön można zresztą dojechać samochodem, więc to też kolejna propozycja punktu wyjściowego dla eksploracji Florarny.

Wycieczkę kontynuujemy dalej, wybierając kierunek na Staffansholmen. Po mniej więcej 4 km i przejściu przez chyba najpiękniejszą część Florarny oraz "królewskiej ścieżki", dojdziemy do pomostu, o którym wspominałam we wcześniejszej trasie. I tutaj mamy do wyboru:
  1. powrót wzdłuż strumyka do wyjściowej trasy

  2. drogę powrotną opisaną w opcji 2. we wcześniejszej trasie.

Noclegi i dojazd

Jeśli macie ochotę nocować w samym rezerwacie, wtedy opcją jest dojazd do Risön, gdzie między 1 maja a 31 października można nocować w jednej z 3 chat (tzw. "stuga"). W sumie mieszczą one 30 osób. Na miejscu są toalety oraz kuchnia. W zimie jest możliwość wynajęcia drewnianej chaty niedaleko Risön (kilkaset metrów) z prądem i prostą toaletą na zewnątrz.

Więcej informacji o noclegu w Risön.

Risön
By dojechać do Florarny, zdecydowanie trzeba mieć samochód. Jeśli jedziemy od strony Uppsali i Sztokholmu, należy skręcić za Uppsalą z autostrady E4 w kierunku Österbybruk na drogę nr 290. Zaraz po wjeździe do miasteczka, kierować się w lewo na Film, a w Filmie znowu w lewo na Florarnę. Kontynuujemy aż do rozwidlenia, gdzie skierujemy się w prawo. Po przejechaniu sporej farmy (trudno ją przeoczyć) napotkamy rozwidlenie. Jeśli skręcimy w lewo, po kilku km dotrzemy do Stormon. Jeśli w prawo - do Vika.

Inną opcją jest nocleg w Österbrybruk lub Lövstabruk i przy okazji zapoznanie z dwoma najbardziej znanymi miejscami związanymi z historią Walonów w Szwecji. A o tym - i wspomnianych miasteczkach - już wkrótce w Wokół Szwecji.

Trochę o Florarnie po szwedzku.

Ponieważ nie jest łatwo zaopatrzyć się w mapę Florarny, wklejam poglądowo zdjęcie mapy, jaką znajdziecie w Stormon.

Zdjęcia na zachęte znajdziecie w tym albumie.




czwartek, 28 sierpnia 2014

"Hotell" - filmowa pozycja obowiązkowa

W Interia.pl ukazała się moja recenzja filmu Lisy Langseth "Hotel", jednej z najlepszych produkcji kina szwedzkiego w 2013. Polska premiera już jutro, 29 sierpnia. Pozycja obowiązkowa na filmowy koniec wakacji, więc zobaczcie koniecznie!


Alicia Vikander w "Hotel" (materiały prasowe)

Trailer filmu:



czwartek, 7 sierpnia 2014

Tam, gdzie rosną poziomki

Zapewne wielu z was choć raz słyszało (widziało?) o filmie Ingmara Bergmana "Tam, gdzie rosną poziomki" (1957). Wspominam o nim, ponieważ dzisiaj będzie trochę o prawdziwym znaczeniu jego tytułu - smultronställe, skandynawskiej naturze, a wszystko to w ramach zapowiedzi nowego działu blogu.

Klimat przez ostatnie miesiące Szwecji nie rozpieszczał. Po zaskakująco ciepłym kwietniu, przyszły opady śniegu 1 maja, a potem naprawdę zimny i deszczowy czerwiec. Gdy już odnotowano rekordowo niskie temperatury na Midsommar, zaczęto odnotowywać rekordowo wysokie temperatury w lipcu. Po długotrwałych upałach i suszy Szwecja zamieniła się w Australię, która co roku walczy z pożarami buszu. Z drugiej strony Bałtyku od tygodnia walczą z pożarem 15 tys. hektarów lasu niedaleko Västerås.

Sytuacja jest poważna, jedna osoba nie żyje, ponad tysiąc ewkauowano. Dopiero dzisiaj pojawiły się pierwsze informacje, że z pomocą sprowadzonych z Włoch i Francji samolotów sytuację udało się opanować. Dym od kilku dni czuć i widać nie tylko w Uppsali i Sztokholmie, ale nawet w naszej okolicy oddalonej 150 km od objętych katastrofą obszarów. Dzisiaj z kolei nawałnice i burze spowodowały paraliż na kolei i lokalne podtopienia.

Zobacz zdjęcia z pożarów lasów w Szwecji.


Fot. Martyna Olszowska

Stwierdzenie, że Skandynawowie kochają naturę i bycie w naturze, to już dziś niemal slogan wyjęty z katalogu turystycznego, choć prawdziwy. Australia zafascynowała mnie wiele lat temu ogromnymi przestrzeniami, które człowiek doświadcza tym mocniej, w im mniej zaludniony jej zakątek trafi. A oto właściwie nie jest trudno, gdy na niemal 8 mln km2 mieszka niespełna 23 mln ludzi.

Podobnie jest w Szwecji. Około 10 mln ludzi na 450 tysiącach km2 i ogromne połacie lasów i jezior, pośród których porozrzucane są skały pozostawione przez lodowiec. Rezerwaty przyrody wchodzą niemal do miast, o czym łatwo się przekonać już w samej stolicy. W moim przekonaniu to jeden z czynników wpływających na wewnętrzny spokój tutejszych mieszkańców. Smultronställe z kolei jest idealną emanacją skandynawskiego przywiązania do natury.

Fot. Martyna Olszowska. Zwyczajem szwedzkim poziomki należy
nawlec na źdźbło trawy. Tutejszy smak dzieciństwa.

Smultronställe (także oryginalny tytuł wspomnianego filmu Bergmana) zaczęto w języku szwedzkim używać na początku wieku XX. Słowo miało oznaczać miejsce (ett ställe), do którego chętnie wracamy, gdzie odpoczywamy, odstresowujemy się, jesteśmy sami ze sobą. Miejsce, o którym inni nie wiedzą. Nasza samotnia. Warto jednak zauważyć, że samo słowo - dokładnie "poziomkowe miejsce", "tam, gdzie rosną poziomki" (czyli smultron-y) - odwoływało się do natury. Skandynawskie specjalne miejsce nie oznaczało ulubionej knajpki z pyszną kawą, lecz miejsce w naturze.

Warto jednak dodać, że mimo iż przyroda pozostaje nieodłącznym elementem tutejszej rzeczywistości, to coraz częściej zdarza mi się usłyszeć smultronställe w kontekście ulubionej kawiarni czy knajpki. Biorąc pod uwagę, że usługi kawiarniano-restauracyjne są tutaj w powijakach, to uważam to za pozytywną zapowiedź stopniowych zmian w szwedzkim stylu życiu.

Fot. Martyna Olszowska

Szwedzi kochają poziomki, choć na sklepowych półkach raczej nie znajdziemy produktów zrobionych z tych delikatnych, słodkich, czerwonych cudowności. Ponoć to dlatego, że te leśne owoce są za dobre, by zostawiać coś na później. Trzeba je zjeść od razu. Wielbicielem poziomek, które na północy pojawiły się w XVIII wieku, był ojciec współczesnej botaniki, Karol Linneusz. Traktował je jak lekarstwo. I całkowicie go w tej kwestii rozumiem...

O poziomkach powstała nawet znana piosenka "Ulla, min Ulla" autorstwa słynnego XVII-wiecznego szwedziego trubadura i poety, Carla Michaela Bellmana. Zwraca się on w niej do Ulli w pewne letnie, słoneczne popołudnie, zapraszając na „najszerwieńsze poziomki" w mleku i winie. "Ulla, min Ulla" zainspirowała nawet film z 1930 roku w reżyserii Juliusa Jaenzona pod tym samym tytułem.

Słowa piosenki "Ulla, min Ulla" dla zainteresowanych.

Piosenka jest dość często wykonywana przez różne zespoły, zwłaszcza muzyki klasycznej i dawnej. Najpopularniejszą wersją jest jednak ta Cornelisa Vreeswijka. Ten urodzony w Holandii, lecz wychowany w Szwecji artysta to tutejsza legenda poezji śpiewanej. I trudno się dziwić, słuchając jego dyskografii. Zresztą posłuchajcie sami jego wykonania "Ulla, min Ulla".



I na koniec zapowiedź. Gdy planowałam wpis o smultronställe, pojawił pomysł na specjalny dział na Z drugiej strony Bałtyku. Chciałabym was zaprosić w podróż po odkrywanych przeze mnie od czasu do czasu takich niezwykłych poziomkowych miejscach w Szwecji - rezerwatów przyrody, małych miasteczek, ewentualnie specjalnych miejsc ukrytych w większych miastach. Taki dział podróżniczy inaczej. Dla tych, którzy może kiedyś po nasyceniu się pięknym Sztokholmem i jego archipelagiem, ewentualnie po odwiedzeniu Sigtuny, Uppsali, czy Göteborga, będą mieli ochotę odkryć coś nowego. Miejsca, do których zagraniczni turyści raczej nie zaglądają.

Tymczasem biegnę zerwać źdźbło trawy i znikam do swojego smultronställe. Tym razem tego, rosnącego tuż pod kuchennym oknem.

wtorek, 29 lipca 2014

Taki mamy „fel"

Wściekając się na kolejne opóźnienie, śmierdzącą toaletę i napchany do bólu wagon, powtarzamy sobie, że zapewne wszędzie lepiej niż w Polsce. I tu was zaskoczę. Szwedzka kolej potrafi zirytować i to bardzo. Nie tylko ceną.

Ten wpis chodził mi po głowie od dawna. Bezpośrednim impulsem był zeszłotygodniowy chaos na szwedzkiej kolei, gdy z powodu upałów tory zaczęły się topić. Wszak 30 st to prawdziwa klęska żywiołowa. Przynajmniej z drugiej strony Bałtyku, gdzie Instytut Meterologiczny ogłosił zagrożenie drugiego stopnia (na trzy możliwe). I słynne tłumaczenie minister Bieńkowskiej - „Taki mamy klimat" - raczej by w tym przypadku nie pomogło.

fot. Martyna Olszowska

Ponieważ należałam do szczęśliwców, którzy w tym czasie z pociągów nie musieli korzystać, informacja nawet mnie rozbawiła. Bo opóźnienia z powodu mrozów czy śniegu to i owszem, ale za wysoka temperatura... W Hiszpanii słupek rtęci na termometrze sięga często blisko 40 st, a o topiących się torach nikt tam nie dyskutuje. Ba! Ostatnio wróciłam z tego kraju jako wielki fan tamtejszego transportu kolejowego - czysto, w przystępnej cenie, wygodnie i na czas! Da się? Jak widać tak, ale nie wszędzie.

Wbrew pozorom stosunek jakości do cen (horrendalnie wysokich!) nie zawsze jest adekwatny w Szwecji. A ceny dobijają nawet Szwedów, którym niekiedy bardziej opłaca się wsiąść do samochodu. Jak to się ma do słynnej skandynawskiej wrażliwości na ekologię, do tej pory pozostaje dla mnie tajemnicą.

Owszem, może większość wagonów nie pamięta czasów Wikingów, do toalet nie trzeba wchodzić w ochronnym kombinezonie i masce gazowej, klimatyzacja to cywilizowany standard, ale jednak coś Polskę łączy z północnym sąsiadem. Opóźnienia. Tym jednak smaczku nadają jeszcze wspomniane „fele". By przetrwać, po kilku miesiącach korzystania z transportu kolejowego, pasażer-obcokrajowiec musi zgłębić istotę tego słowa. A zatem co to i z czym to się je?

fot. Martyna Olszowska

„Fel" to po prostu błąd lub pomyłka. Szwedzki jest jednak bardzo elastycznym językiem w kwestii słowotwórstwa, stąd krótki „fel" może tworzyć wiele innych słów i znaczeń. Pozostając w sferze kolejnictwa, możemy usłyszeć o „signalfel", „spårfel", „elfel", „vagnfel".... Czyli kolejno problem z sygnalizacją świetlną, z torami, z elektrycznością, z wagonem. Jest też „totalfel". Serio! Gdy już wszystko się wali, a opóźnienia sięgają liczb większych niż aktualnie słupek rtęci na termometrach w Szwecji. O irytacji pasażerów, nie wspominając.

A ta potrafi sięgnąć zenitu, gdy po raz kolejny słyszysz komunikat, łagodnym głosem informujący, że opóźnienie się zwiększyło i teraz sięga niemal godziny. W końcu - pociąg odwołali. A potem biegasz ze stanowiska na stanowisko w poszukiwaniu zastępczego autobusu, o ile ten w ostateczności podstawią. By oddać sprawiedliwość kolejarzom, chwała im za uprzejmość, cierpliwość i chęć niesienia pomocy, ale sprawy twojego spóźnienia do pracy to nie rozwiązuje. I tak na przykład, gdy w przypływie entuzjamu, mieszkaniec okolic Sztokholmu postanawia dojeżdżać (a dokładnie „pendlar") do pracy uroczym niebieskim Pendeltåg-iem (podmiejska kolejka), zaczyna grę w rosyjską ruletkę. Tygodniami wszystko przebiega dobrze, a potem - pach!

kolej szwedzka, SJ
fot. Martyna Olszowska

Na koniec można jedynie pokusić się o próbę zarysowania przyczyn owego coraz częstszego chaosu. I tutaj po raz kolejny coś nas łączy z północnym sąsiadem. W rozmowach ze Szwedami, a właściwie utyskiwaniach na Statens Järnvägar (SJ), powraca często rok 2001. Wtedy ówczesny rząd socjalistyczny premiera Görana Perssona, walcząc z kryzysem gospodarczym, postanowił sprywatyzować większość państwowych przedsiębiorstw - w tym także kolej. SJ zostało podzielone na spółki - jedna odpowiadać miała za przewóz osobowy, inna za towarowy, a jeszcze inna za tory czy sygnalizację świetlną. Do tego dochodzą przewoźnicy lokalni, przypisani poszczególnym województwom („län"). Brzmi znajomo, prawda? Na problemy długo nie trzeba było czekać.

Więcej o nazwach poszczególnych spółek SJ 

By jednak nie wyglądało to na typowo polskie narzekanie, wspomnę o pewnej zalecie owych opóźnień. Otóż jest to jeden z niewielu momentów, gdy można zaobserwować zjawisko dość tutaj nietypowe - Szwedzi zaczynają zagadywać na peronie do innych nieznajomych! Moja pierwsza integracja z dalszymi sąsiadami w wiosce miała miejsce pewnego mroźnego listopadowego poranka, gdy około 7 rano pociąg miał 45 min opóźnienia. Szok (i nie z powodu spóźnienia, bo do tego zdołałam już przywyknąć) był tym większy, gdy okazało się, że oni więcej wiedzą o mnie niż ja o nich. Uroki wsi.

I nie jest prawdą, jak pisze Ernest Kacperski w swoim artykule, że Szwedzi przyjmują opóźnienia z iście skandynawskim spokojem. Owszem, w mediach nie robi się z tego narodowej tragedii, ale to wynika raczej z charakteru tutejszych mediów. Z perspektywy peronu wygląda to jednak inaczej. Pierwszy raz przeklinającego i wściekłego Szweda usłyszałam właśnie w pociągu, który od godziny wlókł się z prędkością ślimaka z powodu problemów z sygnalizacją świetlną. Regularnie powtarzające się „fele" wyprowadziłyby z równowagi każdego, bez wględu na narodowość.