poniedziałek, 7 lipca 2014

Skandynawski design z nutą patyny

Czyste, jasne przestrzenie zdominowane przez naturalne materiały i oryginalne formy to znak rozpoznawczy skandynawskiego designu. Architektura wnętrz z północy zyskuje ostatnio coraz więcej zwolenników nie tylko za sprawą niskich cen Ikei. Tymczasem prawdziwie skandynawski „dizajn" odnajdziemy w dość nieoczekiwanym miejscu.


Loppis. To jedno z pierwszych słów, których nauczymy się po dłuższym pobycie w Szwecji i wędrówkach po peryferiach miasta lub wycieczkach poza większe metropolie. „Loppmarknad" to nic innego jak nasz swojski pchli targ, lecz na północy kryje się za nim znacznie więcej. 




Zacznijmy od tego, że samo słówko loppis jest dość pojemne. Raz nawet usłyszałam, jak jeden Szwed określił tak dom aukcyjny w Uppsali, którego historia sięga 1731 roku. To oczywiście nadużycie, choć mam podejrzenia, iż sprawca owej językowej profanacji pochodził ze Sztokholmu, co tłumaczyłoby ową subtelną uszczypliwość. O rywalizacji między Uppsalą (dawną stolicą Szwecji) a Sztokholmem wiadomo wszak nie od dziś. Aczkolwiek trzeba przyznać, że stare (i nowe) domy aukcyjne zlokalizowane w największych miastach, jak Sztokholm, Uppsala, Malmö czy Göteborg, to jedna z form owej autentycznej szwedzkiej miłości do staroci.

O cenny antyk nietrudno w kraju, którego ominęły zawieruchy wojenne. Na drogich aukcjach kupuje jednak miejska śmietanka, której domy może wyglądają jak z katalogu z Ikei, lecz ich wyposażenie ze znanej sieci handlowej z pewnością nie jest. Staroć warta połowę luksusowej willi ma jedynie dopełnić całość.



Jest i inna klasa mieszczuchów, którzy pokój z Ikei a i owszem mają, a staroć, już mniej cenną, kupują w internecie (tzw. „bloppis", od słowa blog i loppis), a częściej wygrzebują na kryjących się często w różnych starych budynkach miejskich loppisach. Na kilku piętrach znajdziemy tam wszystko - od ubrań, przez meble, bibeloty (inaczej zwane „durnostójkami"), po wyposażenie do gry w golfa lub jazdę konną. Szwedzi kochają starocie, kochają je w domu i kochają się w nie ubierać (co niestety czasem widać). I kochają godzinami grzebać w loppisach! Loppis to mały wszechświat. Wystarczy wspomnieć, że o loppisie powstał już dawno temu poemat „Loppmarknad" autorstwa Bo Setterlinda, wymieniający rzeczy, jakie kupić można na targu staroci (dla znających szwedzki):
Dollar, dollar, dollar, dull, dull, dull. Priser, som variera, glittra likt kristall. Vid en disk på gatan kan man köpa allt, från skära lakan till broscher av salt. Här var det luftkonditionerad luft, reservöron, pressad råttsaft, rökta indianskallar, uppstoppade supmagar, bilblommor, kattpip, mekaniska orglar, oljeslott, tomatblod, gammal glass, negerögon, bacillskräck, hemlagad mat, begagnade böcker, mumier, fågelblixtar, stenbyxor, vänlighet på flaskor, annonstyfus, kokt bil, råa rån, tatuerade hus, amerikanska snöplogar, pliktpaket, bränt höns, flygplanstårta, saltad rök, kristen potatis och en korg med pistoler. Mina damer och herrar!

Owe miejskie loppisy to na pewno designerskie dopełnienie Ikeowskiego stylu. Niosą jednak ze sobą i coś więcej. To kwintesencja tej części szwedzkiej tożsamości, którą definiują dwa słowa: „ekologia" i „dobroczynność". Loppis spełnia doskonałą rolę centrum recyclingu (o cudownym przybytku „återviningcentral" napiszę już wkrótce). Umrze ktoś z rodziny i zostaje stary dom z bibelotami. Zamiast je wyrzucać, oddajesz do loppisu. W kącie stoi stara komoda - „loppis" przyjedzie i zabierze. Były właściciel pozostaje z kolei z czystym sumieniem, bowiem:

a. nie zanieczyścił środowiska,
b. może kogoś uszczęśliwił, bo co dla jednego jest gratem dla drugiego szczytem designu (o gustach wszak się nie dyskutuje),
c. w końcu dołożył swoją cegiełkę do działalności charytatywnej.

Większość loppisów bowiem, unikając podatków, działa na zasadzie charytatywnej fundacji. Ty nam oddajesz staroć, my ją sprzedajemy, a zysk idzie na cele dobroczynne.




Jest jeszcze jedna kategoria loppisów o wiele barwniejsza z kulturoznawczego punktu widzenia. To te kryjące się na wsi. Na przykład loppisy w domach. Gdy z pierwszym wiosennym podmuchem rozpoczynają się porządki w piwnicach, przy drodze często napotkać można na tabliczki z informacją „Retro loppis, 200 m". Przy odrobinie szczęścia można za grosze kupić tam na przykład cenne stare narzędzie, bo „spadkobierca" nie znał ich autentycznej wartości. 

I w końcu mój ulubiony typ loppisów, oddający w pełni folkor tej „niemiastowej" Szwecji.




To aukcje i loppisy na wolnym powietrzu, z których przy odrobinie szczęścia można wyjechać jako właściciel ciągnika. Tłum stanowiący urokliwy i kolorowy przegląd lokalnej społeczności, starszy pan wykrzykujący przez megafon kolejne oferty, licytacje, numery produktów i - crème de la crème - dyskretnie stojąca obok stara przyczepa pomalowana na żółto-niebiesko, w której zmęczeni uczestnicy posilą się kawą i kiełbasą serwowaną w bułce. 

To moment, w którym uczestniczy się w życiu tej prawdziwej Szwecji, której kulturowe źródło tkwi przecież z dala od miast, „på landet". Jak silne to korzenie, można się wielokrotnie przekonać, przyglądając bliżej wielu kontynuowanym do dziś tradycjom.

Przyznam, że moja początkowa, przywieziona z Polski niechęć do plich targów (te godziny grzebania w bibelotach bez skutku!), po dwóch latach zmieniła się w zaciekawnie i sympatię. W końcu bowiem udało mi się odkryć w stercie gratów kilka ciekawych „skarbów". Jest owa pierwotna satysfakcja „łowcy" w kapitalistycznej rzeczywistości, jest i prawdziwie szwedzki, designerski akcent w domu. Ten bowiem musi być pokryty patyną czasu.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz